CHŁOPCY, MĘŻCZYŹNI I AGRESJA.

CHŁOPCY, MĘŻCZYŹNI I AGRESJA.

Lepiej żyć z ułożonym chłopcem, niż niebezpiecznym mężczyzną? Tak czy nie? 

Wygodniej jest, kiedy on jest przewidywalny. Kiedy ma jasny plan dnia, przychodzi na obiad o ustalonej porze, zarabia określoną sumę pieniędzy, nie szaleje ze sportem, nie wyjeżdża na męskie wyprawy. W poukładanym i jasnym świecie nam kobietom żyje się po prostu wygodnie. Bezpiecznie i spokojnie. I do takiego stanu większość kobiet dąży. Tylko po pewnym czasie zaczyna nam jakby czegoś brakować. 
Bo na początku to nam się nawet podobało, że on robił coś szalonego, bez pytania o zdanie nas gdzieś porywał, czasami ryzykował, ogólnie rzecz biorąc - miał jaja. I teraz też czasami tęsknimy do tego, żeby było spontanicznie, a nie tak nudno i przewidywalnie.  
I moje drogie Panie - nieprzyjemna informacja, za którą można się nawet obrazić - to jest kwestia wyboru. 

Udało mi się zrobić to zdjęcie na wakacjach i dziś mi się ten łabędź skojarzył. Jest piękny, wydaje się łagodny, ale potrafi być też niebezpieczny i agresywny. Zwłaszcza jeśli ktoś zadziera z jego rodziną, z którą często pojawiał się przy pomoście. 

Czy można mieć ciastko i zjeść ciastko? Ano można. Trzeba mieć dwa ciastka. 
I czasem tak się w życiu zdarza, zarówno mężczyznom jak i kobietom. Mają w domu jedno pewne, do którego są przywiązani, a gdzieś na boku drugie, które pozwala poczuć wiatr we włosach i nie zadaje zbyt wielu pytań. I tutaj nie ma się co wzajemnie obwiniać, takie są fakty. 
Czasami słyszę, że facet poszedł gdzieś z inną. I ta kobieta, która została zdradzona i porzucona jest w roli ofiary. I rzeczywiście, tak po prostu, po ludzku szkoda jej, ale fakty są faktami, partnerzy w 99% przypadków są siebie warci. 
Jeżeli związek się rozpada to nigdy nie jest wina jednej strony. Trzeba najpierw spojrzeć na siebie i zobaczyć czy się było takim idealnym, jakie oznaki się puszczało mimo uszu, udawało, że ich nie ma. Bo to się też nigdy nie dzieje z dnia na dzień, z sekundy na sekundę, że wszystko w związku, między nami jest dobrze, a nagle BUM! wszystko się zepsuło, on poszedł i zdradził. Po prostu nie ma tak.

Tego samego ciastka nie da się zjeść i mieć jednocześnie, więc trzeba decydować. I to jest trudne, nie oszukujmy się. Kierujemy się często nie tylko wygodą, ale strachem, który mamy zaprogramowany od kilku pokoleń, który w kobiecej linii często ciągnie się jeszcze od wojny, bo pradziadek poszedł i nie wrócił. I tak to się ciągnie, matka córce przekazuje, wychowuje w tym strachu i przeświadczeniu, że faceta trzeba kontrolować. 

Kobiety mówią - a gdzie Ci mężczyźni prawdziwi? A jak mąż jej syna chce zabrać gdzieś w męskie grono to ona nie pozwoli, a jak już pozwoli to będzie dzwoniła co 30 minut, sprawdzała czy jej niuniaskowi nic się nie stało. Jak niuniasek pójdzie w piłkę z kolegami grać i się pokłóci czy pobije to mama będzie zła i jej smutno i będzie wywierała presję, żeby więcej tak nie robił, bo ją serce boli. A ojciec? Ojciec zapyta czy przynajmniej przyłożył temu drugiemu i po cichu poklepie po plecach.

Wiecie czemu niektórym facetom odwala po alkoholu? Bo na co dzień nie mają gdzie rozładować tej agresji. A agresja mężczyznom jest potrzebna. Ostatnio znajomy bardzo piękną rzecz zasłyszał i przekazał: Mężczyzna musi być agresywny, aby mógł być dobry. 
Zdrowy i spełniony mężczyzna ma serce otwarte na wszystkich, gotowy jest pomóc, ale wie też, że tego serca musi strzec. Jeśli wpuści tam nieodpowiednich ludzi, pozwoli je zranić, to je zamknie również na tych dobrych ludzi. Więc pilnuje go i jeśli trzeba - jest agresywny. 
Agresja to co innego niż przemoc, manipulacja, kłamstwo i podstęp. Kiedyś potrzebna była by zmierzyć się z dzikimi zwierzętami, na polowaniu. Dziś czasy się zmieniły i nie zaatakuje Cię pod domem tygrys, ale aby wyjść do świata i walczyć o dobrobyt (pieniądze, sukces, realizację marzeń swoich i rodziny) wciąż potrzebna jest ta sama energia. Z agresją i taką męską energią jest jak z ogniem. Może być niebezpieczny, jeżeli nie umiemy się z nim obchodzi, ale gdzie dzisiaj byłaby bez niego ludzkość?

Kim więc jest ten prawdziwy, niebezpieczny mężczyzna? To facet, który jest przede wszystkim mądry i dobry. Facet, który nigdy nie krzywdzi słabszych, właśnie dlatego, że zdaje sobie sprawę ze swojej siły. Spełniony facet ma serce na dłoni i naprawdę obdarza tym sercem ludzi. Chamowaty, przeklinający „macho”, który poniża lub bije swoją żonę czy gnębi ludzi słabszych w rzeczywistości sam jest zahukanym słabeuszem. To ktoś, kto nie ma w ogóle szacunku do siebie dlatego próbuje zmusić do tego innych, często też nie mogąc pogodzić się z tym, że są od niego w jakiejś dziedzinie lepsi. 
Jednak wciąż - serce mężczyzny jest dzikie. Dlatego też Ci, którzy całe życie siedzieli pod kloszem przechodzą później kryzys wieku średniego. Chcą znów coś w życiu poczuć. Mężczyźni są stworzeni do robienia rzeczy wielkich i na nich się skupiają. Często się obrażamy o to, że nie doceniają naszego bohaterstwa dnia codziennego, robienia tego miliona małych rzeczy, o których oni nawet nie wiedzą, że mogą nie wiedzieć. Tego ich jednak trzeba nauczyć i się nie obrażać, ale to temat na inną rozmowę.

Każde męskie serce ma w sobie żar, ale tylko w niektórych płynie jasny i dobry ogień. W następnym wpisie postaram się rozjaśnić jak go rozpalić.

Czasami kiedy piszę to odpływam myślami i próbuję chwycić bardzo dużo wątków na raz. Dlatego, że kwestie damsko-męskich relacji bywają nieźle skomplikowane i wydaje mi się, że wyjaśnienie jednego tematu wymaga zrozumienia innego i tak dalej i dalej. 
Staram się dzielić to wszystko na teksty, jednak przychodzi mi to ciężko, bo wszystko wydaje mi się ważne! Kto wie, może powstanie z tego książka?
Kobiety, Mężczyźni i poczucie bezpieczeństwa.

Kobiety, Mężczyźni i poczucie bezpieczeństwa.

Każda z nas chciałaby się czuć bezpieczna u boku swojego faceta. Nie tylko w ten najprostszy sposób, że gdyby ktoś zagroził Ci na ulicy to on by zareagował. Bezpieczeństwo dla kobiety to też świadomość, że będzie miała za co zrobić zakupy, zapłacić rachunki, że na wszystko starczy. Kiedyś chodziło wprost  o schronienie i pożywienie, dziś to wszystko zapewnia się poprzez pieniądze. Nie mylmy tego jednak z kasą na zachcianki. A z drugiej strony - nie utożsamiajmy poczucia bezpieczeństwa z siedzeniem w domu na tyłku i spokojnym, nudnym życiem. W ogóle nie o to chodzi. Mozna ze swoim mężczyzną robić najbardziej szalone rzeczy, nie mieć wcale milionow, a czuć sie najbezpieczniej na świecie.
Bez poczucia bezpieczeństwa w związku wszystkie kolejne etapy nie zagrają i zawsze beda zgrzyty. Dlaczego tak jest? Dlatego, że to fundamentalna potrzeba. Jeśli żyjemy w ciągłym strachu i stresie to przyćmiewa on nam wszystko inne. Tak było od zawsze, od czasow prehistorycznych. Dziś czasy są trochę inne, ale nasza natura wciąż w podstawach jest taka sama.

Ja całe życie mialam problem z poczuciem bezpieczeństwa. W moim domu nie było ojca, mama sama harowała i próbowała to wszystko ogarnąć, stres czuło się wszędzie. Ja szybko sie usamodzielniłam, ale mimo największych starań tak naprawdę nie potrafiłam sobie tego zapewnić. W głębi serca wciąż czułam brak i strach.
Aż do momentu, w którym poznałam Kubę i powiedział mi, że on sie tym zajmie, że już nie muszę się bać.

Czy potrafilam zaufac od razu? A w życiu! Wciąż zdarza mi się wątpić, mam słabości jak każdy.
Jest to bardzo proste, ale bardzo trudne. Jak to? Tak to. Proste to nie jest przeciwieństwo trudnego, lecz skomplikowanego. Trudne to nie jest przeciwieństwo prostego tylko łatwego. Innymi słowy - najprostsza droga do celu nie zawsze jest tą najłatwiejszą.

My z Kubą od ponad roku pracujemy nad tym, by każde z nas odnajdywało się w swojej roli, byśmy siebie wspierali naprawdę głęboko, uzupełniali się, byli sobie najbliżsi na świecie. I nie zawsze było i jest lekko. Ale my wiemy, po co idziemy.

Co przez ten czas zrozumiałam i jak to zrobić?

Po pierwsze to zwykle nie jest tak jak myślimy, że mężczyźni nie chcą nam czegoś dać. Może ciężko się z tym pogodzić, ale to my nie umiemy przyjmować. Poczynając od komplementów, poprzez drobne upominki, aż spełnianie naszych marzeń. Zamiast podziękować za komplement mówimy - A daj spokój. - albo - Przesadzasz. Zamiast podziękować za kwiaty mówimy - Już nie masz na co pieniędzy wydawać?
A po co on ma te pieniądze? Po co w ogóle człowiekowi wszystkie pieniądze świata jeśli nie po to, aby kupić za nie to, co jest najważniejsze?

Mężczyźni uwielbiają obdarowywać kobiety, wszystkim, co mają. Uszczęśliwienie kobiety, która kochają jest dla nich wspaniałą motywacją. Tylko jakoś nie umiemy tego ogarnąć. 😃 Oni nie mieli wzoru w domu, nas te nie nauczyły matki. 
Jeżeli chcesz, aby Twój mężczyzna o Ciebie dbał to musisz go nauczyć. Weź te kwiaty i obdarz je miłością. Zobacz jakie są piękne, że są wyrazem miłości do Ciebie, wstaw w ładny wazon i ustaw na stole. Pozwól sobie się ucieszyć z komplementu, że podobasz się mu, nawet taka nieumalowana. Powiedz mu to, doceń, podziękuj. 
Jeśli to wszystko gasiłaś wcześniej to nie oczekuj nagłej zmiany. I na pewno nie oczekuj zmiany samoistnej. Musisz powiedzieć, czego potrzebujesz jako kobieta, a jeśli jeszcze nie umiesz okazać radości, wdzięczności to i o tym powiedz. Szczerze i od serca, prosto, choć to może nie być łatwe. Pozwól sobie być kobietą, a jemu mężczyzną, pozwól mu się o Ciebie zatroszczyć. To jest właśnie nauka kobiecości.

A co my dziś robimy zamiast tego? Dosłownie i w przenośni wskakujemy w spodnie, w kółko o wszystko się zamartwiamy i nie pozwalamy facetom działać. Mnie też się to jeszcze zdarza, wcale nie tak rzadko. Czasami coś nie wyjdzie, gdzieś się noga powinie, są nieprzewidziane wydatki, a ja zaczynam się zamartwiać. Potrafię przyjąć jakieś dodatkowe zlecenie albo staraś się szybciej obrobić zdjęcia, aby tylko dostać pieniądze. W tym momencie praca, która jest moją pasją przestaje sprawiać mi radość, a ja zaczynam się robić inna… mam mniej cierpliwości, szybciej się denerwuję, szybko chodzę, właściwie ciągle gdzieś się spieszę, nie mam czasu, nie cieszę się dniem, ciężko jest mi się zatrzymać… A Kuba opada z sił. Próbuje mnie pocieszyć, jakoś mi pomoc, ale nic mu z tego nie wychodzi. 

Co z tym robić? Jak tylko się zorientujemy to rozmawiamy. Ja mówię, czego się boję, on stara się mnie wysłuchać, nie oceniać i uświadomić mi, że on sobie ze wszystkim poradzi, ogarnie to. Ja tak naprawdę tylko tego potrzebuję, powiedzenia - Kochanie, zajmę się tym, panuję nad sytuacją, Ty się nie przejmuj. 

Brzmi super, co? Ale na poczatku wcale tak super nie bylo. 

Od ‚nastego’ roku życia sama na siebie zarabiałam, więc w związku ciężko mi było to odpuścić, ciężko pamiętać na co dzień, że to nie ja o to powinnam walczyć… że kiedy się zamartwiam i próbuję wziąć to na siebie to nie tylko sama siebie obciążam, ale zabieram i nie pozwalam też jemu.

Jeżeli Twój mężczyzna to typowy kanapowiec, który nic nie robi, którego mało co obchodzi, który według Ciebie o nic się nie troszczy, a już na pewno nie tak jak powinien, to proszę Cię o jedną rzecz. Usiądź, spróbuj się wyciszyć i spójrz na siebie z boku. Szczerze zastanów się nad tym czy jego poziom męskości nie jest adekwatny do Twojego poziomu kobiecości? Czy Ty jesteś kobieca i delikatna? Czy Tobą trzeba się opiekować czy wszystkim dookoła udowadniasz jaka jesteś niezależna i samowystarczalna?

I wiem, że najczęściej pierwsza myśl, która przychodzi to - ALE PRZECIEŻ JA MUSZĘ SAMA! PRZECIEŻ JAK NIE JA TO ON NIC NIE ZROBI!
Wiem, że to ciężkie i uwiera, ale pamiętaj: jeśli coś Cię dotyka to znaczy, że Cię dotyczy. Jeżeli Cię to wkurza i reagujesz emocjonalnie to prawdopodobnie znaczy, że to się do Ciebie odnosi.
Więc spróbuj odrzucić na chwile tę wredną myśl i spokojnie zastanowić sie czy to naprawdę jest takie jednostronne i czarnobiałe? 

A później spróbuj choć trochę w niego uwierzyć. Spróbuj dostrzec jego potencjal. Nie musisz od razu wyobrażać go sobie jako rycerza milionera, a siebie jako bezrobotnej ksiezniczki 😃 Po prostu spróbuj na niego spojrzeć trochę inaczej. Przypomnij sobie w kim się zakochałaś, dostrzeż jego potencjał, który tak naprawdę wciąż można obudzić.

A później powiedz mu cos miłego. Tak po prostu. Powiedz mu, że go kochasz, że w niego wierzysz, że wiesz, że jest wspaniałym mężczyzną. 
Tylko nie oczekuj nagłej zmiany. Nie oczekuj, że on nagle po wielu miesiącach lub latach przebywania w letargu i niekorzystania ze swojego potencjału zerwie się na nogi, zachwyci i porwie Cię na ręce. Jeśli wcześniej tego nie robiłaś w ogóle to może się trochę zdziwić. Może zareagować różnie, ale jeśli powiesz to od serca to bądź pewna, że to do niego dotrze i coś w nim poruszy.
Tylko nie oczekuj. Nie oczekuj, że nagle będziesz mogła przekazać mu całą tę odpowiedzialność o bezpieczenstwo, która Ci ciąży. To proces. Długi proces, ale do zrobienia i spróbuję pomóc Ci przez niego przejść. 

Druga myśl po tym wszystkim jest taka - TO MAM SIĘ STAĆ ZALEŻNA FINANSOWO?
I tutaj odpowiedz moja brzmi - jak chcesz 😃 A Twoja? Z czasem sie zmieni. 
Po pierwsze - jeśli wchodzisz w związek, nad którym nie zamierzasz ciężko pracować, w którym jesteś od mezczyzny ‚’zależna’’ finansowo, ale nie wiesz, co tak naprawę masz mu do zaoferowania w zamian - to nie polecam. 
Ja sama kiedyś w taki związek sie wplątałam. Na początku oczywiście bylo cudownie i kolorowo, ale dosyć szybko skończyło się awanturami, płaczem i bardzo zranionymi sercami po obu stronach.

Poza tym to, że mężczyzna bierze odpowiedzialność za Waszą „rodzinę" (lub przyszłą rodzinę, może to być póki co Wasza dwójka) nie oznacza, że Ty nie możesz się realizować, pracować, ani zarabiać kasy czy mu pomagać. Chodzi tylko o to, żebyś nie stała się facetem w związku, bo tam jest miejsce tylko dla jednej osoby pełniącej role faceta.
Piszę w tym kontekście o rodzinie, bo związków, które nie zakładają, że będą razem i chcą zbudować kiedyś rodzinę nie rozpatruję na ten moment. Jeżeli chcesz poeksperymentować, nie zamierzasz się angażować w 100%, ani dawać z siebie wszystkiego, żeby na związek pracować to spoko, tylko bądź szczery z tą drugą stroną. Musisz jednak wiedzieć, że idealny związek nie bierze sie znikąd, to nie jest tak, że „ktoś miał szczęście i po prostu trafił na idealnego partnera". 

Podsumowując - chcesz czuć się bezpieczna i mieć świadomość, że Twój mężczyzna zadba o Was? Pomyśl, na ile mu na to pozwalasz i go w tym wspierasz. Pomyśl, jakie są konsekwencje tego, że sytuacja jest odwrócona i do czego to prowadzi? Czy tylko Ty byłabyś szczęśliwsza, gdyby udało się to poukładać?

Pomyśl. I wróć tu czasami. Może pojawią się dalsze wskazówki? :)

/K.


TITANIC
Kuby włosy osiągnęły długość 'na Leonardo', ale to zdjęcie kojarzy mi się też z symbolicznym zaufaniem.







Mgliste wspomnienia

Mgliste wspomnienia

[ZUPEŁNIE PRYWATNIE] 

Mam wrażenie, że wszystkie najważniejsze przełomy w moim życiu dokonywały się jesienią.  Jesień jest dla mnie szczególna, intuicyjna i sensualna. Dużo odbieram zmysłami, mniej się zastanawiam. W mojej głowie pojawiają się wspomnienia zapachów, smaków, dotyku.

Szare chmury i kropiący deszcz nie przygnębiają mnie, ale sprawiają, że czuję się jakoś tak... lekko? Czuję się bliżej Ziemi, bliżej natury i samej siebie. Mam w sobie więcej ciepła, empatii i spokoju, a jednocześnie czuję ekscytacje, wydaje mi się, że za chwilę coś się wydarzy, że za rogiem czeka na mnie wspaniała przygoda.
Wciąż boję się przyszłości, ale jednocześnie nie mogę się jej doczekać, jakby świat złożył mi jakąś podniecającą obietnicę, której nie mogę sobie przypomnieć. Pozostało tylko szybsze bicie serca.
Czasem jestem smutna, ale z tym smutkiem też czuję się blisko i przyjaźnie.

Powietrze pachnie inaczej. Wilgotno i ziemiście. Kiedy idę pod prysznic zamykam okno w łazience. Kiedy kończę prysznic wciągam ręcznik do środka i wycieram się w tej mini saunie, a i tak po wyjściu mam gęsią skórkę. Pomaga ciepły szlafrok.

Szlafrok.
Przypomina mi nasze śniadania na Kijowskiej. Siedzieliśmy opatuleni w te frotowe kożuchy przy blacie w kuchni i wszystko można było zrobić bez wstawania z krzesła. Otworzyć lodówkę i schować masło, wyjąć nóż do smarowania i małe talerze. Tylko po herbatę trzeba było wstać. Lubiłam to mieszkanie.
Przypomina mi się jak Kuba sadzał mnie na blacie i przytulał. Byliśmy jak misie polarne.
Wciąż mogę to poczuć, nie muszę nawet zamykać oczu.
Jego ciepło, jego silne ręce i mokre kosmyki moich włosów opadające na policzki. Zagarniam włosy za ucho.
Jestem bezpieczna.


Dziś są moje urodziny.

Dziś są moje urodziny.

Dziś są moje urodziny. Mam 23 lata i naprawdę czuję, że żyję. 

Siedzę przy drewnianym stole w kuchni, w tle miarowo pracuje zmywarka jakby nadając rytm moim myślom.
Przez uchylone okno wpada powietrze pachnące wilgotną i ciepłą jesienią. To moja ulubione pora roku.
Wpada też mnóstwo malutkich nasionek brzozy, które panoszą się w każdym kącie domu. Nie sposób z nimi walczyć, bo brzozy rosną tu wszędzie dookoła.

Słyszę jak Kuba na piętrze kręci się po swoim biurze. Podłoga lekko poskrzypuje, a ja wiem, że on intensywnie nad czymś myśli, bo nigdy wtedy nie potrafi usiedzieć w miejscu. Tak bardzo cieszę się, że go mam. 

Jestem spokojna. 

Pomimo, że czasem wszystko wiruje i każdego dnia zmagamy się z kolejnymi wyzwaniami. Pomimo, że czasem się denerwuję i ciężko przychodzi mi akceptować to, co pojawia się na naszej drodze.

Wiem, że jesteśmy razem i mamy naprawdę dużo siły. I jestem spokojna. 


Przez ten rok zmieniło się prawie wszystko, choć świat pozostał taki sam. Nie opuściłam kraju ani razu, a przebyłam najdłuższą drogę w swoim życiu. 

Szczerze mówiąc nawet nie pamiętam, jak spędziłam swoje poprzednie urodziny. To było w Londynie, więc w sumie dziura w pamięci to nic dziwnego. Pamiętam za to urodziny dwa lata temu, też w Londynie. Wtedy o mało nie umarłam po połknięciu swojego urodzinowego „prezentu". 

Wnioski?

Dojrzałości nie mierzy się wiekiem, ani nawet ilością doświadczeń. Znam wiele osób, którym wciąż coś się przytrafia, jednak nie wyciągają z tego żadnych wniosków. Mają za to poczucie, że dużo już przeszli i czyni ich to „dojrzałymi”.
Taka sama zresztą byłam i ja. Przez ostatnie 8 lat nadoświadczałam bardzo dużo, głównie dramatów na własne życzenie, ale  nie wyciągałam wniosków. Leciałam przez życie na ślepo, na rauszu ekscytacji wydawało mi się, że jestem taka świetna… Przez większość czasu tak naprawdę czułam się pusta w środku, byłam zdołowana, a chwilowe wyzwolenie dawały mi tylko skrajne emocje. 

Dziś patrzę na siebie i staram się nie oceniać, nie krytykować, nie mieć do siebie żalu, choć z pewnymi rzeczami ciężko mi się pogodzić. Wydaje mi się jednak, że musiałam „polecieć na ostro”, dotknąć tej ciemnej strony, aby przekonać się czym to naprawdę jest, i że nie chcę tam wrócić. Nie chciałam uczyć się na cudzych błędach, musiałam pozwolić sobie zaszaleć i włożyć rękę w ogień, by wiedzieć, że nie warto. 
Aby zrozumieć, że wszystko jest kwestią wyboru i zastanowić się, co ja tak naprawdę chcę wybrać. 

I wybrałam. 

Życie u boku wspaniałego mężczyzny. Wsparcie i zaufanie. Miłość. Realizację siebie, swoją pasję. Powrót do kobiecości i znalezienie dla siebie miejsca. Spokój w sercu. Poczucie bezpieczeństwa. Radość. Wolność. Szczęście. 

I to paradoksalnie wcale nie był taki łatwy wybór. 
Wszystkim nam wydaje się, że tego byśmy chcieli, ale nie zdajemy sobie sprawy, co to znaczy. Nie bierzemy odpowiedzialności, nie chcemy zapłacić tej ceny. 
Chcemy tylko to wszystko MIEĆ, bo nam się należy 😉

I nie akceptujemy tego, że to się samo z siebie raczej nie wydarzy. I nie lubimy tych, którzy mówią inaczej. Komplikujemy, robimy sobie pod górkę, oszukujemy samych siebie i próbujemy oszukać innych, ale… 
Czy to potrzebne? Każdy ma swoje do przerobienia. Niektórzy są na tyle otwarci, by słuchać, by zwrócić się o pomoc, spojrzeć na kierunkowskaz. A niektórzy tak jak ja, najpierw muszą włożyć rękę w ogień i powalić głową w ścianę dostatecznie długo, by przekonać się, że to nie działa.
Nie zawsze jednak trafiamy na dobrych mentorów i właściwe kierunkowskazy. 

Chciałabym Cię dziś o coś poprosić. Zastanów się, co jest dla Ciebie naprawdę ważne? Serio, pomyśl o czyms więcej, niż tej pustej, wyuczonej odpowiedzi, której już nawet nie rozumiesz. 
To o czym myślisz - co za tym stoi, co to dla Ciebie znaczy, co by było, gdyby tego nagle zabrakło?


Nie jestem pewna czy chcesz sam sobie odpowiedzieć na to pytanie, ale powiedz - czy kierujesz się tym na co dzień?
Czy wybierasz właściwie?

Nie właściwie ze względu na to, co wypada, co trzeba, co ktoś Ci powiedział. Właściwie ze względu na to, o czym pomyślałeś.




Dlaczego nie warto walczyć?

Dlaczego nie warto walczyć?

Byłam wczoraj na warsztacie dla kobiet. Warsztat jak warsztat - sporo wartościowej wiedzy, choć nie wszystko mi się do końca podobało, ale czerpię tyle, na ile czuję.

I było na tych warsztatch pewne ćwiczenie, w trakcie którego w oczach pewnej dziewczyny zobaczyłam taką smutną mieszankę takiej naturalnej potrzeby bliskości i oddania się, a jednocześnie strachu i chęci walki. I myślę sobie, że tak wiele kobiet dzisiaj cierpi w ten sposób.

Chcemy mieć silnego mężczyznę, chcemy, by ktoś się nami opiekował, chcemy ufać, być kochane, wspierane. I to jest naturalne i uważam, że właściwe.
Nie rozumiemy jednak, dlaczego to się nie pojawia.
Nie rozumiemy, że nie możemy oczekiwać tego od mężczyzn, zanim nie nauczymy się im na to pozwalać. Nie rozumiemy, że to wszystko od nas zależy.
A z biegiem lat jest coraz trudniej.

Bo gromadzą się nasze doświadczenia, złamane serce i to przekonanie, że ze wszystkim musimy sobie radzić same. Budujemy w sobie takie sztuczne, niemądre 'poczucie godności'. Wydaje nam się, że musimy walczyć o to, aby nas szanowano. A prawdziwe poczucie godności nie ma nic wspólnego z walką...
Dlaczego to jest takie trudne do zrozumienia i uwierzenia? Pewnie dlatego, że nie mamy dobrych wzorców. Nie widzimy tego, że kobieta, która walczy o szacunek i pozycję działa jak mężczyzna.
Ale każdy z nas gdzieś tam widział lub zna taką kobietę, która nigdy się z nikim nie wykłóca, jest raczej spokojna, ale każdy ją jakoś lubi i szanuje. Ona zazwyczaj jest łagodna, mądra i z reguły radosna. Każdemu przy niej się dobrze przebywa.

Czy to znaczy, że powinnyśmy być cichymi myszkami i jakimiś mimozami bez własnego zdania? Absolutnie nie. Chodzi tylko o sposób, w jaki siebie wyrażamy i o co tak naprawdę my walczymy.

Na swoim przykładzie doskonale widzę, że im bardziej ja odpuszczam walkę o przetrwanie i oddaję to w ręce mojego mężczyny tym lepiej nam się wiedzie. Pozwalam mu się realizować, mówię o swoich marzeniach dając motywację do działania. A sama? Staram się tworzyć dla niego środowisko, w którym on się odnajduje. Zajmuję się domem, biorę na siebie rzeczy organizacyjne i to wszystko działa coraz lepiej. Czy to znaczy, że nie pracuję i nie realizuję swoich pasji? Absolutnie nie ;)
Ale w porównaniu do tego, co było półtorej roku temu...
Nie pracuję na noce i nie zaharowuję się do upadłego za naprawdę nędzne pieniądze... pracuję dużo mniej, robię to, co kocham, realizuję się w tym i jeszcze płacą mi dużo więcej.
Wspieram swojego ukochanego, on też robi to, co kocha, a nasza sytuacja ciągle się poprawia :)
Kochamy się i rozumiemy coraz bardziej. Minął ponad rok, minął okres radosnego zauroczenia i burzy hormonów, a my coraz bardziej zakochani. Znaczymy dla siebie coraz więcej.
A to wszystko wynika z tego, że świadomie budujemy coś wspólnie, akceptujemy swoje role
i pozwalamy sobie na to, by naturalnie się w nich odnajdywać.

Skąd wziąć takiego faceta, zapytacie... Ech. O ile mężczyzna, którego wybierzecie nie jest skończonym idiotą - 'nada się'. Jeśli tylko przestaniecie walczyć, obdarzycie go zaufaniem i miłością i będziecie go wspierały. Nie oczekiwały, lecz dopingowały. Nawet, jeśli upuszczono Was 1000 razy wcześniej to musicie zaufać, że on Was złapie. Nie bójcie się.
Bo każdy mężczyzna może stać się wszystkim, o czym marzysz, jeśli tylko mu na to pozwolisz.
Tak pięknie został stworzony ten świat.


Wszyscy jesteśmy wrażliwi.

Wszyscy jesteśmy wrażliwi.

Wiele razy w życiu słyszałam, że jestem niewrażliwa. Wiedziałam, że to nie prawda, choć często zdarzało mi się być kompletnie obojętną. Na dzień, na pogodę, na miłość, na życie.
Chodziłam otępiała, czułam dopiero w hardcorowych sytuacjach. Niektórzy mówili mi, że jestem uzależniona od silnych emocji. Potrzebowałam wszystko wzmacniać, bo codzienność była dla mnie nijaka. 
Wydaje mi się, że zakopałam swoje serce bardzo głęboko, głównie ze strachu. Później szłam przez wszystkie okropności mając poczucie, że spływa to po mnie, bo moje serce jest schowane i bezpieczne. Ale nie było. Czasami doprowadzałam do takich sytuacji, że wydawało mi się, że ono w ogóle zniknęło. Wtedy w pośpiechu drążyłam w sobie dziurę, żeby sprawdzić, czy jeszcze istnieje. 

Dziś wiem i rozumiem, że wrażliwość to po prostu umiejętność czucia i słuchania swojego serca naprawdę. Wierzę, że wszyscy z natury jesteśmy dobzi, każdy chce kochać i być kochanym. Nie ma ludzi z natury obojętnych na cudzą krzywdę i zło. Każdy jako dziecko jest dobrym człowiekiem. Ja też byłam. Później wydarzyło się wiele różnych rzeczy, brakowało mi wzorców, spotkałam różnych ludzi. Nie umiałam słuchać swojego serca, nie umiałam siebie szanować, więc nie umiałam też sprawić, by szanowali mnie inni. Wydarzyło się wiele, ale z perspektywy czasu widzę, że wszystko to miało mnie czegoś nauczyć, każda sytuacja była lekcją, choć nie każdą rozumiałam. 
Wierzę, że każdy, kto postępuje źle i krzywdzi innych robi to z jakiegoś powodu. Najczęściej ze strachu. A kiedy pojawia się poCZUCIE winy, kiedy nasze serce wychodzi na wierzch to walimy je łopatą i zakopujemy spowrotem, bo boimy się zmierzyć z tymi emocjami. I tak w kółko.  

Bywały momenty, że zdawałam sobie z tego sprawę, ale naprawdę nie wierzyłam wtedy, że będę w stanie przez to wszystko przejść. Że będę w stanie wyjąć to serce i poczuć to wszystko, co odrzucałam na bok. Bo niestety, nie da się tego przeskoczyć. To tak jak z życiem w Candy Crush Saga - na telefonie możesz przestawić na chwilę czas, żeby mieć dodatkowe życia, ale zrób to kilka razy, a zablokujesz się na wiele godzin w czasie rzeczywistym... No cóż, takie porównanie mi przyszło akurat do głowy. Ale dokładnie tak samo jest w prawdziwym życiu. Możesz odrzucać emocje, których nie chcesz czuć, ale jeśli one są prawdziwe to i tak wrócą. Bez tego nie można pójść dalej. 
Nic więc chyba dziwnego, że nie chciałam tego brać na klatę, nie chciałam tego przeżywać, choć wieczorami i tak wracało. Ale wtedy zazwyczaj mogłam pójść zapomnieć, gdzieś, z kimś, im głośniej, tym lepiej, im pijaniej, tym lepiej. Nie chciałam tego przeżywać, bo myślałam, że nie dam rady, że i tak już nigdy nie będę 'normalna'.

Dziś wiem, że każdy, naprawdę każdy jest w stanie się zmienić. Jest w stanie odkopać swoje serce, pozwolić mu znów czuć. Najpierw przeżyć wszystko, co odrzucał, później wybaczyć to sobie. Najpierw zobaczyć nadzieję, później uwierzyć, a w końcu po prostu pozwolić sobie na bycie szcześliwym, na to, żeby kochać i żeby nas ktoś kochał. Nauczyć się siebie szanować i nauczyć tego innych. 
Wymaga to trochę szczęścia, cholernie dużo odwagi, by podjąć ryzyko, wytrwałości i czasu. Naprawdę wymaga to dużo czasu. Ja idę tą drogą już rok z Najlepszym Na Świecie Wsparciem u boku i wiem, jak wiele jeszcze do zrobienia. Nie wiem, ile zajęłoby mi to samej i czy w ogóle byłoby możliwe. Zdecydowanie brakowało mi odwagi i wytrwałości, celu... Dzisiaj ten cel mam i czuję się silna. Codziennie los rzuca nam nowe wyzwania, ale chociaż czasami jest naprawdę ciężko to w głębi serca wiem, że damy sobie radę ze wszystkim, że nasze serca są bardzo silne. 

Wiem też, że będziemy w stanie pomóc wielu osobom. Jeśli ktoś z Was czuje, że tego potrzebuje to dajcie mi znać w komentarzu lub mailem. Zaczynamy z Kubą intensywnie działać i szczerze wierzę, że bardzo dużo ludzi dostanie szansę taką, jaką dostałam ja. 

K.



Przepychanki

Przepychanki

Wiele razy w życiu znalajdowałam się w sytuacjach, które uświadamiały mi, że to, co robię jest kompletnie bez sensu. Niestety, ale samo uświadomienie sobie czegoś niekoniecznie jest związane ze zmianą, a już na pewno nie z trwałą zmianą.
Na szczęście karma nie śpi i sytuacje 'uświadamiające' powtarzają się w różnych postaciach, aż do momentu, kiedy czegoś rzeczywiście nie zmienimy. I tutaj znów wszystko zależy tylko od nas... Niektórym dopiero rak w płucach karze rzucić palenie, niektórzy nawet wtedy idą w zaparte. Kiedyś dużo leżałam na pulmonologii i mówię Wam - przed wejściem na oddział płucny unoszą się chmury dymu.

Ostatnio po raz kolejny uświadomiłam sobie, że świat dużo bardziej sprzyja, kiedy najpierw dajesz coś od siebie, a dopiero później czegoś oczekujesz. Działa to na większości, jeśli nie na wszystkich płaszczyznach, ale tym razem myślę o związku.

Ale mimo wszystko często wciąż działam odwrotnie. Kiedy teraz o tym myślę, to jest mi wstyd. Wstyd mi, że czasem kiedy wstaję i Kuba nie jest w idealnym humorze to ja też się obrażam. Bo przecież on mógłby się do mnie uśmiechać, nie dąsać i w ogóle zawsze być ponad problemami... ale nie jest (co może, a nie jest nie pisze się w rejestr - dotyczy przyszłości i przeszłości). W takiej sytuacji wymagam od niego, żeby w stosunku do mnie potrafił być ideałem, ale sama jakoś niekoniecznie się do tego palę.
Kiedy zdaję sobie z tego sprawę sytuacja wygląda zgoła inaczej. Wtedy rozumiem, że nie mam bezpośredniego wpływu na to, co on ma w głowie (tylko on może zmienić swoje myśli) i widzę za co mogę wziąć odpowiedzialność. A konkretnie to za siebie. Zamiast się dąsać staram się uśmiechnąć, zrobić najpierw coś dla siebie, żeby dobrze się czuć. Wtedy jest już z górki. Mogę chociażby ubrać się ładnie i włączyć ulubioną muzykę, mogę zająć się czymś, co sprawia mi radość i dać mu trochę ciepła. Mogę podarować mu swój uśmiech i pocałunek. Zamiast cisnąć go, żeby był radosny po prostu powoli zarażać go swoją radością.

Czasami jednak sytuacja nie jest taka prosta, problem jest większy albo dotyczy fundamentalnych dla nas spraw. Wymaga to spojrzenia na siebie i wzięcia odpowiedzialności za to, na co my mamy wpływ, a jednocześnie zaufania, że ta druga osoba nie zawiedzie. Zaprzestania prób kontroli, manipulacji. I to jest trudne. Wkoło jest bardzo dużo nieuczciwych, nieszczerych osób, wiele razy ktoś nas zawiódł i ciężko jest, a może nawet głupotą byłoby dawać kredyt na swoje zaufanie wszystkim. Jednak kiedy decydujemy się na związek to działanie na takich zasadach nie przynosi nic dobrego. W związku zaufanie to podstawa. Nawet jeśli upuszczono nas tysiąc razy przedtem... ta właściwa osoba nas złapie. Albo przynajmniej da z siebie wszystko. Wtedy nawet upadek tak nie boli.
Inaczej to po prostu nie ma sensu, bo zachowujemy się tak naprawdę jak dzieci w przedszkolu. Przepychamy się i mówimy "Ty pierwszy..." albo skarżymy się znajomym "Może ja nie jestem święta, ale on to dopiero...". Chcemy zmienić tę druga osobę, ale nie możemy. Możemy zmienić siebie, ale nie chcemy, bo to trudne. Nie potrafimy też z tego zrezygnować, bo boimy się być sami.
Kto w takim związku jest szczęśliwy? Na dłuższą metę chyba nikt.

Myślę, że to wszystko działa na prostych zasadach, ale jest niesamowicie trudne do wykonania. Dlatego, że wymaga patrzenia na rzeczywistość taką, jaka jest naprawdę. Często gorzką, bolącą. To z kolei wymaga odwagi, wysiłku, czasu i przede wszystkim determinacji. Ale warto. Wiem, że warto.

K.



Jak znaleźć księcia? cz.2

Jak znaleźć księcia? cz.2

Dlaczego trafiamy na 'samych dupków'?  My się staramy, chcemy być jak najlepsze, marzymy o księciu, a ''trafiamy na debila''.

Powód jest prosty - ludzie są jak lustra. Wszyscy to wiemy, ale z jakiegoś powodu rzadko o tym pamiętamy. I to nie jest żadna 'filozofia pozytywnego myślenia' tylko podstawowe prawo świata - akcja=reakcja. To się tyczy wszystkiego. Każdej codziennej sytuacji, ale też relacji z innymi ludźmi.

To jest super proste, ale jednocześnie trudne do zaakceptowania. Bo jak to tak... przecież to on jest upośledzony emocjonalnie, nie ja!
Do swojego życia wpuszczamy ludzi, którzy w najlepszym przypadku traktują nas troszkę lepiej, niż my sami. Umawiamy się z facetami (to działa w obie strony, tyczy się również panów), którzy traktują nas tylko trochę lepiej, niż my traktujemy siebie same.
Musiało minąć trochę czasu, ale zauważyłam, że nieważne jak i gdzie zaczynały się moje poprzednie związki i jak wygladala dana osoba to zawsze opierało się to na jednym schemacie, zawsze konczyło się płaczem i dramatem, a ja zastanawiałam się dlaczego tak jest i "'co ze mną jest nie tak'"? (użyłam tu cudzysłowa, ponieważ tak naprawdę nigdy jakoś szczególnie nie doszukiwałam się winy w sobie. Dużo łatwiej byłoby mi zawsze winić drugą stronę, wiadomo.)

I to jest lekcja, która powtarza się, dopóki się jej nie odrobi. Nie da się tego przeskoczyć. Każda 'nieudana' relacja, każda osoba, ktora nie potrafiła nas kochać pokazuje nam tylko, że musimy to nauczyć się robić to same, bo oni są w tym do dupy.
Tylko Ty sama możesz sobie powiedzieć, że jesteś niesamowita i naprawdę to poczuć. Jeśli chcesz poczekać, aż ktoś inny Ci to powie i zmieni tym Twoje postrzeganie samej siebie, to może się to nie stać nigdy.

I nikt tu nie jest winien. To naprawdę ważne, żeby to zrozumieć. Możesz wziąć za to odpowiedzialność i to zmienić albo możesz usiąść i się dołować, że 'jestem taka zjebana i nigdy nie będę potrafiła mieć super faceta' i Twoja przepowiednia będzie się spełniać, aż nie zmienisz zdania :)

W naszym przypadku wyszło to od Kuby. To on był dla siebie dobry i kochał siebie, więc potrafił mi pokazać jak ja mogę kochać jego.
I ja chciałam to zrobić.
Dzięki temu ja mogłam nauczyć się szanować i kochać również siebie. On mnie w tym wspierał na każdym kroku i wciąż, każdego dnia powtarza mi, że jestem niesamowita, ale ostatecznie i tak to ja sama musiałam się zmienić, wybaczyć, zaakceptować i dać sobie jeszcze jedną szansę.
I nie mów sobie teraz:
- Ona to jest szczęściarą, bo ma Kube, a ja sama to nie dam rady...
Bo owszem, jestem, ale założę się, że nigdy nie byłaś w tak czarnej d... jak ja i nie chciałabyś się wtedy zamienić miejscami. Użalanie w niczym nie pomaga. A poza tym jak zaczniesz naprawdę o siebie walczyć to pojawią się wokół ludzie (wcale niekoniecznie to musi być Twój przyszły mąż), którzy Ci w tym pomogą. Musisz tylko zrobić im miejsce wywalając tych, którzy podcinają Ci skrzydła i nie liczyć, że odwalą całą robotę za Ciebie. I to jest ta wymagająca część.

Powiedzenie ''Nie chcę spędzać z Tobą czasu.'', nie tylko facetowi, ale komukolwiek jest trudne. Boimy się, że zostaniemy odrzuceni, że ktoś coś o nas pomyśli, nagada na nas. I tkwimy w tych relacjach opartych o strach przed samotnością.
Wszyscy powtarzamy w kółko teksty typu 'wyjebane mam na jej opinie', a tak naprawdę jak w piosence Zeusa 'samoocena upaprana od stóp do głów, stoi przywiązana do cudzych słów'.
Kiedy zaczynasz traktować siebie lepiej to opinie tych osób naprawdę przestają Cię dotykać.

Kiedy zaczynasz traktować siebie lepiej to przestajesz trwać przy rzeczach, których nie znosisz robić i przy ludziach, których nie lubisz. Ty decydujesz.
Jeśli jesteś dla siebie dobra to 'debile' po prostu nie zwracaja na Ciebie uwagi i Ty też nie widzisz ich. I uczysz się, że jak pojawia się jakiś 'dupek', to mówisz mu - nie, dzięki, przechodzilam juz przez to. No offence, ale nie chcę już tego w moim życiu.


Jeżeli naprawdę chcesz coś zmienić to będziesz musiała przestać czekać na kogoś, kto przyjdzie i to zrobi za Ciebie, musisz zrobić to sama.
Pamiętaj jednak, że nawet kiedy pojawia się książe to nie możesz liczyć na to, że zawsze wszystko będzie idealnie. Związki nie są łatwe, codziennie mierzymy się z różnymi rzeczami, problemami i nie zawsze jesteśmy w takich samych humorach, ale uczymy się siebie i uczymy się sobie z tym radzić.


Panowie i Panie - dbajcie o siebie.


Buziak,

K.


P.S. Pisze o tym dlatego, że sama z tym miałam duży problem i często nadal nie wychodzi mi tak, jakbym chciała. Ale jestem już tego świadoma i naprawdę staram się być dla siebie jak najlepsza :)

P.S.2. Zajebiście to tłumaczy i pokazuje ten koleś [klik], w pełni sie z nim zgadzam i ten post po części intrpretuje jego słowa i pokazuje jak ja to widzę w odniesieniu do swoich doświadczeń :)
Jak znaleźć księcia? Część pierwsza - start.

Jak znaleźć księcia? Część pierwsza - start.

Większość kobiet jakie znam chciałaby mieć obok siebie silnego mężczyznę. Wiecie, takiego, co Was dogoni, przegoni, weźmie na ręce i poniesie dalej. To jest fakt, nawet jeśli połowa się do tego nie przyznaje. Ja też zawsze tak chciałam, ale...

Po pierwsze to niestety, aby mieć mężczyznę, który będzie Cię traktował jak księżniczkę to sama musisz siebie tak postrzegać. Truizm, ale jednak. Na pewno masz taką koleżankę, której nie lubisz, uważasz, że jest zołzą, a ma takiego super faceta, że zastanawiasz się 'co on z nią w ogóle robi i jakim cudem on z nią jest? czy to dlatego, że ona dobrze robi laskę? ' Podpowiadam - to może być jeden z czynników, ale na pewno nie główny. Ona zachowuje się jak księżniczka i on ją tak traktuje, przynajmniej przez jakis czas... ale o tym innym razem, bo to tylko początek tematu, a dochodzi jeszcze wiele innych czynników. Zdradzę od razu, że wszystkie zależą TYLKO od Ciebie.

Zmuła, co? Bo jak się okazuje, że na wszystko masz tutaj wpływ to straszna lipa, bo to znaczy, że trzeba będzie na to zapracować, że nie będzie na kogo zwalić jak nie wyjdzie i takie tam, wiadomo.
No nie mów mi, że nie odzywa się w Tobie takie poczucie... ja do tej pory często tak mam :D

Więc wróćmy do mnie i moich poszukiwan księcia na białym rumaku... Przez ostatnie lata poczucie, że jestem księżniczką przychodziło do mnie zazwyczaj po kilku shotach (opcjonalnie drinkach/lampkach wina). Zbiór cech mojego wyobrażenia o księżniczkach przedstawiał sie wtedy następująco: rozdmuchane ego, obrażalskość, demonstrowanie swojej wyższości (mam właśnie ciarki wstydu jak o tym pomyślę), aż do ogólnej utraty lub porządnego zaćmienia świadomości. Wtedy zazwyczaj wsiadałam w taksówkę i wracałam do domu, do mojego kota, a po kilku godzinach wstawałam z mega kacem i szłam na 10-14 godzin do pracy. I tak średnio 2 do 5 razy w tygodniu.

Uciekałam od siebie w alkohol, a moje wszystkie dotychczasowe związki to (?), w sumie to nazwijmy je pracą domową, od której nie można ucieć. W kółko powtarzający się schemat beznadziejności.
Jak to się stało, że spotykałam się z facetami dwa razy ode mnie starszymi, tkwiąc w beznadziejnych relacjach, pozwoliłam się poniżyć lub poniżyłam się sama setki razy i przy okazji wypiłam morze alkoholu i przyjęłam całkiem sporo jeszcze innych używek wyniszczając i eksploatując swój organizm do naprawdę hardcorowego poziomu?
Bardzo prosto.
Otóż nigdy nie potrafiłam kochać i szanować siebie, bo nikt mnie tego nie nauczył. Nie piszę tego, żeby się użalać, ani żeby wylać złość na mojego ojca, że uciekł, ani na mamę, że nie potrafiła mnie tego nauczyć. Dziś rozumiem, że ona nie miała wyboru - musiała harować, żeby utrzymać mnie i mojego brata, poświęciła dla nas swoje życie, poświęciła swoją kobiecość. Dlaczego w jej życiu tak wyszło? Dlaczego związała się z moim ojcem? Pewnie dlatego, że też wyniosła to z domu i nie zdążyła w porę zdać sobie sprawy, że może to zmienić.
Więc ja powielając schemat, zupełnie nieświadomie brnęłam sobie po szyję w gównie użalając się nad swoim losem z rosnącym przekonaniem, że powinnam skreślić swoje życie, zostać prostytutką i zaćpać się na śmierć. Naprawdę, takie było moje myślenie.  Aż w końcu jak się zachłysnęłam gównem to się przestraszyłam nie na żarty i chyba coś we mnie pękło. Nie wiem dokładnie co, ale pamiętam, że był styczeń. Wróciłam z Londynu i było coraz gorzej. Po kolejnej imprezie zamówiłam do domu pizzę 50cm i przez tydzien nie wyszłam z łóżka. Leżałam w tym barłogu, nie myłam się, jadłam trochę pizzy wyrzucając na podłogę dookoła wyschnięte krewetki i ośmiorniczki (pizza z owocami morza to był zdecydowanie BAD CHOICE), aż w końcu chyba mój kot był naprawdę głodny i było mi go szkoda i postanowiłam pójść do sklepu.
Był luty, ale świeciło słońce. I jakoś zachciało mi się żyć.
Nie jakoś spektakularnie - tak tylko trochę.
Wróciłam do pracy. Dalej robiłam maratony, długie zmiany i chodziłam do klubów w międzyczasie zaliczając egzaminy na studiach, ale jakoś nie było to już moim sensem życia. Tylko, że nie wiedziałam, co mogłabym w zamian, bo nie znałam nic innego. Myślę, że wtedy po prostu zaczęłam traktować siebie odrobinkę lepiej.

Minął luty, był początek marca 2015 i zdarzyły się takie cudowne trzy ciepłe dni. Wtedy pomyślałam, że chciałabym się zakochać, ale tym razem zakochać naprawdę i szczęśliwie. Tydzień później poznałam Kubę.


Czy zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia? Nie. Coś mi się w nim spodobało, ale był ode mnie starszy o rok, a nie o 20 lat, więc wiadomo, nie w moim typie. Poza tym kojarzyłam go wcześniej. Kiedyś pracowałam za barem w klubie, w którym on śpiewał. Tym razem DJ poprosił, żebym nagrała dla nich video zaproszenie na dzień kobiet, gdzie Kuba miał zaśpiewać. 

On mnie nie poznał.
Historię tego, jak zostaliśmy parą póki co, pominę.

Dziś z uśmiechem na twarzy mogę powiedzieć, że ten związek na początku to była orka na ugorze. W skrócie - ja nie chciałam kompletnie wziąć za siebie odpowiedzialności i nie przyjmowałam do wiadomości, że mogę zmienić swoje życie i że to tylko ode mnie zależy. Kuba cierpliwie i z uporem maniaka, a właściwie to z uporem zakochanego mężczyzny pokazywał mi, że wcale nie jestem zła, a na pewno nie będę, jeśli tak postanowię i że mojego życia wcale nie trzeba skreślać. Przeszłam drogę od totalnej niewiary przez pojawienie się światełka nadziei, które non stop było przyćmiewane, aż do zaufania, że naprawdę dam radę i wiary w swoje i nasze możliwości, którą po drodze też w sumie kilka razy zgubiłam na chwilę. Nigdy jednak, nieważne jak blisko byłam granicy to się nie poddałam i dzisiaj jestem z tego naprawdę dumna.




Co wyciągnęłam z całej tej historii? To w jakim momencie znajdujemy się w swoim życiu i jakich ludzi mamy dookoła zależy tylko od tego, co mamy w środku, w głowie i przede wszystkim w sercu.

Nieważne, w jak ciemnej D się jest... może być ciężko i pewnie będzie, ale nie warto skreślać swojego życia, bo tylko od nas zależy, gdzie je doprowadzimy. Jak mówił Less Brown - It's not where you start, It's where you're going!


cdn.

K.

Ja na pierwszym szkoleniu Autentiko ;)

Co to będzie?

Co to będzie?

Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie wiele tematów i miałam już kilka podejść do założenia bloga. Dziś pokazałam Kubie 'niesfornegokarolka' i z sentymentem przejrzałam stare zdjęcia. Kuba zasugerował mi, żeby zamiast zakładać nową stronę po prostu kontynuować tutaj. Jednak od czasu dodania ostatniego posta w moim życiu zmieniło się dosłownie wszystko i czuję potrzebę oddzielenia tego tutaj grubą kreską. 

Długo zajęło mi zaakceptowanie przeszłości, pogodzenie się z nią i w sumie do dziś trwa proces wybaczania sobie wielu rzeczy. Droga wyboista, ale moje TU i TERAZ zdecydowanie było tego warte. Jestem silniejsza, mądrzejsza i zdecydowanie dużo szczęśliwsza.

Po ciężkich bojach, przeprawach i okropecznych dramatach zeszłem wiosny zakochałam się! Po tym wszystkim, co narobiłam życie dało mi kolejną szansę i zesłało mi księcia na białym rumaku, mojego wybawcę i prawdziwego anioła. Chyba nie ma sensu rozkładać tego na czynniki pierwsze, bo i tak już wszyscy rzygają tęczą :)

To wszystko, z czym przyszło nam się zmierzyć, wszystkie problemy, każda podjęta walka czy praca (niekiedy orka na ugorze) i wszystkie zachodzące zmiany naprawdę dużo nas nauczyły. I tym właśnie chciałabym się podzielić.
Nie będzie to pamiętnik... o nie ;) To będzie zbiór wniosków i marzeń, wszystko to, co mogę dać komuś, aby jego życie też było lepsze.

Do zobaczenia,

K.


Copyright © 2014 SEKRETY KOBIECOŚCI , Blogger